Okładka - Retrospekcja

Informujemy, że w czerwcu 2010 r. na rynku księgarskim pojawiła się książka pt. „Retrospekcja. Z Baranowicz przez Syberię do Gdańska”.

Książka ma nadany numer ISBN, wydało ją Wydawnictwo ASKON Sp. z o.o. w Warszawie.

Autorka książki – pani Zofia Wężyk-Machowska – jest członkinią naszego Oddziału Związku Sybiraków.

Polecamy tę lekturę czytelnikom, gdyż opisane koleje losu autorki, która wraz z matką przebywała na zesłaniu 5 lat, zasługują naszym zdaniem na zainteresowanie.

Poniżej przedstawiamy wybrane fragmenty książki.

Z prologu:

„Nikt nie mógł wówczas przypuszczać, że późniejsze dramatyczne losy naszej rodziny będą przesądzone wyłącznie dlatego, że byliśmy Polakami zamieszkałymi na Kresach, (…) że 18 maja 1940 roku mój brat zostanie aresztowany przez NKWD i …stanie się ofiarą mordu sądowego, że wreszcie w nocy z 19 na 20 czerwca 1941 roku NKWD aresztuje również mojego ojca, a mama wraz ze mną będzie deportowana na Syberię (…).

Przez wiele lat pamięć o tamtych wydarzeniach była na tyle bolesna, że chociaż wracałam do nich w rodzinnych opowieściach, to przecież w głębi serca robiłam to niechętnie i dopiero teraz, u schyłku życia, przełamuję budowaną podświadomie barierę (…)”

W Baranowiczach:

„Swoiste represje i dyskryminację odczuwali polscy uczniowie. I tak: moja Szkoła Powszechna im. Marii Konopnickiej (…) teraz była już szkołą rosyjską, a my, wierni ojczystemu językowi polskiemu, musieliśmy się przenieść do prowizorycznego baraku na peryferiach miasta (…). Nauka białoruskiego i niemieckiego była obowiązkowa (…). Od samego początku znienawidziłam tę szkołę wraz z  jej nowym programem nauczania, (…) w szczególności za nachalną propagandę rzekomo »jedynego sprawiedliwego ustroju społecznego na świecie« oraz bezczelnie narzucanego nam kultu »ojca wszystkich narodów« – generalissimusa Józefa Stalina. (…) Obok gigantycznych portretów, na których dobrotliwie uśmiechnięty Stalin przedstawiany był w otoczeniu dzieci i kwiatów, powieszono portrety wodza rewolucji – Lenina, oraz teoretyków komunizmu – Marksa i Engelsa. Rozdano nam okrągłe, metalowe znaczki z czterema profilami tych postaci, ale nie zhańbiłam się przypięciem go do szkolnego mundurka”.

„Tym razem nie mamy czasu na pogawędki, dziękuję więc i żegnam go jak zawsze słowami: »dobranoc Tatusiu«. Ale ta noc nie będzie dobra, okaże się okrutna i straszna, a nasze życzenia dobrej nocy będą ostatnimi przed pięcioletnią rozłąką ojca i córki (…). Ze snu budzi mnie nagle ujadanie psów, któremu wtórują dźwięki niecierpliwego dzwonka przy bramie i męskie głosy: „otkrywajtie bystrieje!”.

„Nocny mrok już się rozprasza na tyle, że dostrzegam na przeciwległym skraju skweru sylwetki ojca i jego konwojenta. Przyspieszam kroku, biegnę, krzycząc z całej siły: »Tatuuusiu, wywożą nas na Sybeeerię!«. Widzę, jak ojciec zatrzymuje się i odwraca, a więc usłyszał mój głos, ale czy zrozumiał słowa? Czy już na pewno wie, co nas czeka? Konwojent musiał go ponaglić, bo po krótkiej chwili obie postaci oddalają się coraz bardziej, aż stopią się w jeden znikający punkt”.

Na Syberii:

„Uzbrojony konwojent staje w drzwiach wagonu. Rozgląda się badawczo, po czym wyczytuje z listy nasze imiona i nazwiska. Upewniwszy się, że są wszyscy, zasuwa ciężkie, okute żelaznymi sztabami drzwi. Słychać szczęk i łomot zamykanych kolejno wagonów. Jesteśmy autentycznymi więźniami, traktują nas jak przestępców, zbrodniarzy. Za co? Dlaczego?!””O godzinie 9.45 przejeżdżamy niedawną jeszcze granicę polsko-sowiecką. Ogólne wzruszenie, łzy bezsilnej bezradności i wewnętrznego rozdarcia z powodu podwójnej rozłąki: z najbliższymi nam osobami i z Ojczyzną. Żegnajcie Baranowicze! Żegnaj polska ziemio!”

„(…) nie potrafię sobie wyobrazić, na czym może polegać moja praca. Jest nas gromadka dzieci w wieku 7–12 lat. Ustawiają nas na skraju rozległego pola, porośniętego niskim, słabiutkim żytem, którego prawie nie widać wśród zagłuszających go krzaków ostu. Naszym zadaniem jest ścinanie chwastów przy samej ziemi i pozostawianie w bruzdach, aby wyschły na słońcu. Idę cały czas zgięta w pół. Bolą plecy, dokucza pragnienie, małe ręce bez rękawiczek ochronnych są pokłute, obolałe, pieką. Od czasu do czasu prostuję się i rozglądam wokół siebie: ziemia sucha, popękana, zboże rachityczne, gdzieniegdzie jakiś nieśmiały bławatek albo mak ubarwia smętny krajobraz”.

„Od pewnego czasu prowadzę pierwszy w życiu pamiętnik. Nigdy nie przypuszczałam, że będę notować fakty i wrażenia w tak szczególnych warunkach, w świecie krańcowo różnym od tego, w jakim miałam szczęście przeżyć wczesne dzieciństwo. I wprawdzie otaczająca nas rzeczywistość bywa częściej smutna niż wesoła, to przecież chcę zachować jej wspomnienie, przede wszystkim dlatego, by po spotkaniu z tatusiem móc opowiedzieć ze szczegółami o naszym zesłańczym losie”.

„Zebrała się nas spora gromadka przy wigilijnym stole nakrytym białym obrusem. Zamiast świecy – kopciłka, zamiast opłatka – chleb. Przy dzieleniu się nim niejedna łza spłynęła z oczu, załamywały się głosy przy śpiewaniu kolęd, myśli ulatywały ku naszym najbliższym, z którymi nas tak okrutnie rozdzielono (…)”.

„Ach, jak dobrze byłoby móc teraz zasnąć mocnym, długim snem i obudzić się dopiero po wojnie, w Baranowiczach, w naszym domu z cudownym ogrodem”.

„W tym dramatycznym momencie wchodzi profesor Mancerow – wysoki, przystojny szatyn o inteligentnych rysach i mądrym spojrzeniu. Żona przedstawia mu sprawę, a on wita się, obrzuca nas uważnym spojrzeniem, po czym zaprasza do eleganckiego gabinetu. Osłuchuje serce, ogląda wyniki badań i stawia diagnozę: niedomykanie zastawki prawej komory. Wypisuje receptę, udziela wskazówek i na zakończenie dodaje pocieszająco, że jestem teraz w wieku dojrzewania i jest szansa, że z biegiem czasu wada serca sama się wyrówna, czego on mi serdecznie życzy, a nam obu – szczęśliwego powrotu do Polski i spotkania z mężem i ojcem. Kategorycznie odmawia przyjęcia choćby symbolicznego honorarium”.

„W chwilach samotności siadam nad brzegiem Jeniseju i wpatruję się w goniące jedna za drugą burzliwe fale. Widok rzeki przypomina obrazy z przeszłości, aczkolwiek nieporównywalne są Jenisej i maleńka rzeczka Myszanka pod Baranowiczami, nad którą ojciec woził mnie na rowerze (…)”.

Na Ukrainie:

„W odległości około 14 km od miasta znajduje się Pomocnicze Gospodarstwo Nr 1 »Dnieprostroju« (przedsiębiorstwa odbudowującego wielką elektrownię na Dnieprze), w którym będziemy mieszkać i pracować. Jak długo, nie wiemy i tego nie wie nikt. Ale jedno jest pewne, pokonaliśmy tysiące kilometrów, aby być bliżej Polski, i oto jesteśmy. (…) Jest wczesne popołudnie, słońce jeszcze stoi wysoko. Samochody wjeżdżają na teren osady położonej w płytkiej kotlinie. Schludne domy toną w zieleni sadów, nie widać zabudowań gospodarczych, koni i bydła, to nie wieś syberyjska”.

„Na dworze ciepło, chociaż to już koniec lata. W sadach jabłonie, grusze i śliwy uginają się pod ciężarem owoców, wokół cisza i spokój. Czujemy się jak w raju. Nazajutrz wyruszam w pole na zbiór kukurydzy. Łatwe i miłe zajęcie, akurat na miarę moich fizycznych możliwości: ścinam nożykiem kolby kukurydzy wypełnione złotym ziarnem, otulone kilkoma warstwami łuski, zwieńczone pióropuszami delikatnych, włoskowatych włókien. Wrzucam kolby do wiklinowego kosza, który po napełnieniu zabierają mężczyźni i podstawiają pusty. Pole kukurydziane ciągnie się aż po horyzont (…)”.

„Komunikat o zakończeniu wojny dotarł do Zaporoża błyskawicznie. Nie do opisania jest tamta chwila. Ludzie z radości rzucali się sobie w objęcia, płakali i śmiali się na przemian. Nie było Polaków, Ukraińców czy Rosjan, podwładnych i przełożonych – wszyscy byliśmy braćmi we wspólnej radości i szczęściu, że zakończył się ten długi, okrutny koszmar, który ogarnął cały świat, a nas, tutaj zgromadzonych, dotknął osobiście bardzo boleśnie. Nikt nie podejmował przerwanej pracy, wszystko inne było nieważne poza tymi dwoma słowami: »KONIEC WOJNY«.

„Jest lipiec, lato w pełni, sady pełne owoców. Stare drzewo morelowe za naszym oknem wyjątkowo obrodziło. Wśród gęstego listowia pysznią się śliczne, omszałe owoce o niepowtarzalnej pastelowej barwie i aromacie. Widok godny pędzla mistrza. Sokołan prosi mnie o pomoc w zbiorze moreli. Wchodzę po drabinie, a gdy się kończą szczeble, przechodzę na kolejne konary drzewa, by dosięgnąć celu wspinaczki. Zrywam ostrożnie delikatne owoce i napełniam nimi koszyk, spuszczam na sznurku do rąk gospodarza, a on przekłada je do skrzynek (…)”.

Powrót do Polski:

„Po raz pierwszy od pięciu lat zanurzam się po szyję w normalnej wannie, ogarnia mnie ciepło i niewysłowiony spokój. (…) Czuję się jak żeglarz, który dotarł do bezpiecznego portu po długiej, niebezpiecznej podróży, (…) ze łzami odpływają ode mnie przeżyte cierpienia, smutki i tęsknoty z pięcioletniej rozłąki, ustępując miejsca bezbrzeżnej radości z doczekania się najszczęśliwszego dnia w moim życiu. Dnia odzyskania ojca i powrotu do Polski”.

Recenzja Anny Milewskiej-Młynik, zamieszczona w kwartalniku „Zesłaniec” nr 46, 2011 r.

 

 

 

 

 

Click to listen highlighted text!