Podróż w przeszłość (28 czerwca–1 lipca 2013 r.)

Od dłuższego czasu myślałem o podróży do rodzinnego miasta Ryzińskich – Sądowej Wiszni, miasta moich lat dziecięcych. Jednak na wyjazd nie mogłem się zdecydować, chyba zabrakło mi odwagi, by zmierzyć się z przeszłością. Do podjęcia męskiej decyzji zmobilizował mnie mój syn Bolesław, zamieszkały na stałe w Nowym Jorku.

Sądowa Wisznia kojarzy mi się z miejscem, gdzie od lat spędzaliśmy wakacje u babci Emilii Ryzińskiej, oraz z tragicznym wydarzeniem, gdy 13 kwietnia 1940 r. z całą rodziną zostaliśmy wywiezieni na Sybir.

Wspólnie postanowiliśmy, że do Lwowa polecimy samolotem. Ponieważ mojego syna – architekta – szczególnie interesowały zabytki Lwowa, zaplanowaliśmy, że w pierwszej kolejności zwiedzimy miasto i Cmentarz Łyczakowski. Następnie pojedziemy do Sądowej Wiszni.

Lot do Lwowa przebiegł bez problemów. Zamieszkaliśmy w szwajcarskim hotelu położonym w centrum miasta, co ułatwiło nam zwiedzanie wspaniałych zabytków Lwowa. Miasto powoli wraca do swojej świetności, jak twierdzą mieszkańcy, w ostatnich latach wiele zabytków odrestaurowano, przynajmniej w centrum.

Trudno wymienić to wszystko, co udało nam się w ciągu 2 dni zwiedzić, ale nie sposób nie wspomnieć o takich wspaniałych cudach architektury jak katedra św. Jura, Narodowy Teatr Opery i Baletu, pomnik Adama Mickiewicza, kościół Bożego Ciała, budynek „Pory roku”. W czasie rozmowy z jednym z turystów ukraińskich powiedziałem: „Jednak te wszystkie cuda architektury zbudowali Polacy”, zadumał się i nic nie odpowiedział.

Na Cmentarzu Łyczakowskim wynajętym meleksem odwiedziliśmy z przewodnikiem prawie wszystkie ważniejsze historycznie grobowce. Wspomnę tylko o kilku, które zrobiły na nas szczególne wrażenie: nagrobek Artura Grottgera, Juliana Ordona, Marii Konopnickiej, sarkofag „Żelaznej Kompanii”. Ciekawostką był grobowiec zmarłego pana z 2 leżącymi pieskami. Na Cmentarzu Orląt Lwowskich zobaczyliśmy Pomnik Chwały, Kaplicę Orląt oraz wiele indywidualnych grobów, z których każdy jest częścią historii obrony Lwowa.

Wieczorem przy lampce wina opowiedziałem synowi historię sprzed 73 lat, która ma związek z Lwowem w czasie wywózki na Sybir. Nie wiem, dlaczego nasz transport zatrzymano na lwowskim dworcu głównym. Może dołączano wagony z ludźmi takimi jak my z innych miejscowości. Mieszkańcy Lwowa zgotowali nam wspaniałą, spontaniczną manifestację serca, jakiej nigdy potem nie widziałem. Przez zakratowane drutem okna wagonów podawali nam chleb, cukier i inne produkty żywnościowe. Mimo zakazów konwojentów wiele żywności dostało się do naszych rąk. Gdy pociąg ruszył, zgromadzony tłum zaintonował „Mazurka Dąbrowskiego”. Żegnano nas płaczem i śpiewem. My też płakaliśmy, zagubieni i przerażeni. To był ostatni przystanek na terenie Polski. Ruszyliśmy w daleką drogę, która dla tysięcy Polaków była ostatnią. Moja mama i babcia nigdy do Polski nie wróciły. Uważam, że to był wyjątkowy moment, by właśnie w tym miejscu tę historię synowi opowiedzieć.

Sądowa Wisznia

Miasteczko Sądowa Wisznia leży nad prawym dopływem Sanu, rzeką Wisznią, Wiszeńką i Rakówką. Z dala widać kopuły cerkwi greckokatolickiej i prawosławnej. Dalej na wzgórzu znajduje się pięknie położony klasztor ojców reformatów. Mieszkańcy należeli do kilku grup narodowościowych, ale żyli ze sobą w zgodzie.

Pamiętam piękny park, a w nim pałac. Niedaleko stadnina ogierów, młyn, sąd i Kasa Stefczyka. Były restauracje, kawiarnie, klub sportowy, szkoły i szpitale. Jednym słowem pamiętam miasto pełne gwaru, żyjące swoim życiem.

Podróż samochodem zajęła nam niecałą godzinę. Przed tablicą z napisem „Sudowa Wysznia” zrobiliśmy sobie wspólne zdjęcie. Nie wiem, jak opisać swoje pierwsze wrażenie. Serce mi biło, w oczach miałem łzy. Po tylu latach zobaczyć swoje rodzinne miasto to niesamowite przeżycie. Wszystko takie małe, główna ulica, którą wolno jechaliśmy, prawie pusta. Nie widać sklepów, dopiero na rynku były sklep i restauracja.

Nasza wizyta była zapowiedziana, przywitał nas pan Roman Wójcicki z żoną Haliną, która prowadzi chór dziecięco-młodzieżowy „Lilia”. Byłem ogromnie zaskoczony, gdy po wejściu do świetlicy 2 dziewczynki przywitały mnie chlebem i solą przy akompaniamencie chóru „Lilia”. Wszyscy byliśmy wzruszeni, syn miał łzy w oczach. Chór wystąpił z półgodzinnym koncertem na naszą cześć.

Po występie był wspólny obiad, w czasie którego pani Halina dużo nam opowiedziała o działalności chóru, jego sukcesach i trudnościach, z jakimi się borykają. Mnie jednak ciekawiło, jak wygląda nasz dom, z którego nas wywieziono. Pamiętam piękny ogród pełen kwiatów, dom jeden z ładniejszych w mieście. Pamiętam strych, na którym były „skarby całego świata”, które dziadek Józef przez lata składał.

Rzeczywistość okazała się okrutna, ruina domu, zamiast ogrodu i pięknych róż – chwasty i dziwne zarośla. Poprosiłem właścicieli, abym mógł wejść do środka. Powiedziałem, że z tego domu byłem wywieziony na Sybir. Nie bardzo to ich obchodziło, byli to Ukraińcy.

W Sądowej Wiszni mieszka wielu Polaków, a Ukraińcy znają język polski. W czasie spaceru po miasteczku spotkani Polacy odnajdywali dalekie pokrewieństwo z Ryzińskimi.

Przedwojenny kościół jest ładnie odnowiony. W środku znajduje się tablica z listą mieszkańców Sądowej Wiszni, którzy zginęli w Katyniu. Wśród nich jest nazwisko mojego taty kpt. Bolesława Ryzińskiego.

Powrót do Lwowa przebiegł w zmiennych nastrojach, wszystko było inne od moich dziecięcych wyobrażeń. Z drugiej strony zadowolenie, że zobaczyłem swoje miasto i że towarzyszył mi mój syn, który w czasie tej krótkiej podróży wiele przeżył i zobaczył dom rodu Ryzińskich. Po powrocie do Lwowa, do późnego wieczoru rozmawialiśmy o wrażeniach z pobytu w Sądowej Wiszni. Syn zadawał dużo pytań, na które starałem się odpowiedzieć.

Na drugi dzień lot do Polski, który odbył się bez przeszkód. Polska, pomimo codziennych trosk, jest bardziej kolorowa, weselsza, nasza.

Moja pielgrzymka do przeszłości spełniła 2 ważne cele. Zaspokoiła moją ciekawość, pokazałem mojemu synowi Bolusiowi (tak go nazywam do dzisiaj) miasto mojego dzieciństwa. Udowodniłem, że nie wziąłem się znikąd, miałem wspaniałą patriotyczną rodzinę, swój dom, że z Sądowej Wiszni, przez Sybir, przywędrowałem do Gdyni.

Uważam, że była to bardzo ciekawa lekcja poglądowa dla pokolenia, które po nas przejmie pałeczkę. Oni będą opowiadać swoim dzieciom i wnukom o tragicznych losach „Dzieci Sybiru”.

Z synem Bolesławem Ryzińskim przed gmachem Narodowego Teatru Opery i Baletu we Lwowie

Grobowiec Marii Konopnickiej na Cmentarzu Łyczakowskim

Kwatera Orląt Lwowskich

Tablica z napisem „Sudowa Wysznia” przed wjazdem do miasta

Chór dziecięco-młodzieżowy „Lilia” pod dyrekcją pani Haliny Wójcickiej

Nasz dom rodzinny, z którego 73 lata temu wywieziono nas na Sybir – bez komentarza!

Oprac.: Aleksander Ryziński

Click to listen highlighted text!